Właśnie obejrzałem i tak się zastanawiam. W drugiej części filmu tak mnie tknęło. Czy to nie był film o słabych mężczyznach? O słabości mężczyzn. O słabości tego konkretnego mężczyzny. Nie udzielił pomocy, bał się nurkować, ta scena kiedy żoną się z niego śmieje, no i najważniejsze to golenie klaty.
Film jest w moim odczuciu o kryzysie męskości i presji wynikającej z patriarchatu pokazane w tak rozwleczony, nudny i niezdecydowany sposób jaki tylko można sobie wyobrazić.
Ok, ale według mnie to szerszy temat. To film o kryzysie człowieczeństwa, nie tylko męskości.
"film o kryzysie męskości i presji wynikającej z patriarchatu" - nie klei mi się ten zlepek słów... :)
On nie udzielił? A ona? Myślę, że to film o szerszych problemach. O poczuciu lepszości młodej klasy średniej, nastawionej na to, że może ma mieć wszystko (dom z basenem pomimo kryzysu klimatycznego i brakiem wody w regionie), o braku empatii, wypaleniu, o braku relacji, komunikacji w związku, o traktowaniu innych ludzi z nieznanych nam kręgów kulturowych, pozbawionym zwykłych ludzkich odruchów. Tak naprawdę o zagubieniu młodych, sytych, dobrze sytuowanych ludzi.
Dokładnie, wreszcie jakieś szersze spojrzenie. Jest tu kilka problemów, które znajdują ujście w wyniku konkretnego zdarzenia. Historia celowo została sfilmowana na zimno, bez emocji. Taka szkoła, ale jak ktoś pisze że nudne, to ciekawe co powie na filmy Ostlunda lub Lanthimosa? To po prostu nie jest typowy polski dramat, nikt tu nie histeryzuje, nie drze mordy i nie chleje wódy. Szok, no nie? :)